Góry Świętokrzyskie – na sabacie czarownic

Góry Świętokrzyskie – na sabacie czarownic.

Mieliśmy 3 dni wolne przed świętami więc wypadało się gdzieś ruszyć. Pierwotny plan z rowerami i objechaniem jeziora Jeziorak nie wypalił, ponieważ spanie na dziko w namiocie przy 2 stopniach w nocy nie jest najprzyjemniejsze. Wtedy Hania zaproponowała Góry Świętokrzyskie. Musze przyznać że pomysł mi się spodobał, chociaż jakoś nigdy mnie tam nie ciągnęło. Chwile pogrzebałem po internecie i już miałem plan wycieczki i jeden nocleg. Ogólnie mieliśmy czas od czwartku do soboty wieczór, bo przecież na śniadaniu wielkanocnym trzeba być. Trasę wymyśliłem na 2 dni plus dzień trzeci to Kielce i jaskinia Raj. Góry Świętokrzyskie to najstarsze góry w Polsce, o których krąży wiele legend i mitów. Musiałem przeczytać chociaż trochę bo lubię takie rzeczy.

W czwartek o 7 coś mieliśmy pociąg Kraków -Kielce, a później autobus do Masłowa gdzie zaczynała się nasza trasa biegnąca czerwonym szlakiem.
Wysiedliśmy na przystanku Masłów Kościół i ruszyliśmy przed siebie. Niestety troszkę się pokłóciliśmy, już nawet nie wiem o co i było troszkę niemiło. Wszystko się jednak wyjaśniło i można było cieszyć się spokojem i piękna przyrodą. Pierwsze co mnie naprawdę przekonało do tego wyjazdu to spokój, niema tam miliona turystów jak w tatrach, kolorowych kramików i całego tego cyrku. Może dlatego że niema jeszcze sezonu, a może ludzie nie doceniają gór bez skalistych szczytów sięgających chmur. W każdym bądź razie na szlaku nie było nikogo. Przez cały dzień spotkaliśmy jednego pana który sobie biegał (łydki miał jak by biegał ta trasą codziennie). Dzięki temu że turystów jest tak mało można zobaczyć dużo zwierząt. Jaszczurki, bażanty, wiewiórki, sarny czy połozy to standard. Dla mnie to było cos niesamowitego.

Oczywiście zobaczyliśmy Diabelski Kamień na którym zjedliśmy śniadanie i ruszyliśmy dalej. Tam się trochę pogubiliśmy. Ta część szlaku jest słabo oznaczona i pobłądziliśmy po polach. Jednak to nie zepsuło nam humory, gdyż było tam tak pięknie że można by tak błądzić i błądzić. W końcu znaleźliśmy jakiś hotel i tam nam wytłumaczyli jak mamy iść. Szlak biegnie trochę lasem, trochę polnymi ścieżkami ale też kawałek asfaltową ulicą, ale widoki i cisza wynagradzają wszystko. Po ponad 16 kilometrach dotarliśmy do miejscowości Święta Katarzyna gdzie mieliśmy nocleg. 25 złoty za pokój z kuchnią i łazienką to super cena, a do tego sklep był zaraz obok. Ja skoczyłem do sklepu po makaron, jakiś sos i piweczko. Hania zrobiła obiadokolacje którą zjedliśmy szybciutko i chwile później położyliśmy się spać. Przed nami czekał drugi dzień z dłuższą drogą.

Piątek przywitał nas pięknym słoneczkiem. Szybki wyskok do sklepu po jedzenie na drogę, pakowanie i oddajemy klucze. Już na początku czeka na nas kapliczka na której ścianie wyrył swoje imię i nazwisko Stefan Żeromski. Następnie wchodzimy do parku narodowego kupujemy bilety (ulgowe 3,25 zł ) i następna atrakcja. Źródełko św. Franciszka, nabieramy świętej wody do butelki wierząc że doda nam sił i ruszamy dalej. Przed nami 30 minutowy marsz na najwyższą górę, czyli Łysice 612 m.n.p.m . Widzimy tam wreszcie słynne gołoborze które wygląda trochę jak wyjęte z innej bajki. Drugie śniadanie jemy przy kapliczce św. Mikołaja i ruszamy dalej. Szło się super, wymarzona pogoda na wycieczkę i ta przyroda.

Niestety część szlaku z Świętej Katarzyny na Święty Krzyż nie idzie granią lecz schodzi niżej do wsi i wiedzie kawałek asfaltem. Później jednak wchodzi w pola i większą część szlaku idzie się skrajem lasu. Na mnie widoki zrobiły ogromne wrażenie, chociaż nie widać tak wiele jak ze skalnych szczytów tatr to jest w tym coś co zachwyca. I tak miłym spacerkiem w pięknej pogodzie doszliśmy do Huty Szklanej w której jest średniowieczna wioska, niestety zamknięta przed sezonem. Zaczęło się troszkę chmurzyć i w końcu mżyć jak podchodziliśmy pod Święty Krzyż. Jednak deszczyk tylko nas schłodził i przestał padać. Widziałem że Hania ma już trochę dość, chociaż byłem z niej strasznie dumny bo wiedziałem że normalnie nie chodzi po górach, a tu radziła sobie świetnie. Po dotarciu na szczyt najpierw poszliśmy na punkt widokowy. Znajdowały się resztki wałów usypanych przez naszych pogańskich przodków do odprawiania obrzędów. Szybkie zdjęcia widoczków i idziemy zobaczyć klasztor, który został tam zbudowany na gruzach pogańskiej świątyni.

Klasztor miał za zadanie odciągnąć ludzi od pogańskich bogów. Podobno był tam nawet kawałek krzyża na którym ukrzyżowano Jezusa. Stąd nazwa klasztoru, gór i województwa. Niestety czarownic nie widzieliśmy, ale wierzymy że tam są 😉 Zostało nam zejść do Nowej Słupi i tam nasz dzień miał się skończyć w schronisku, ale przecież nie może być tak pięknie i łatwo. Okazało się że schronisko jest nieczynne, chociaż wyglądało na otwarte. W Nowej Słupi tez nie było żadnego ciekawego miejsca na nocleg więc zdecydowaliśmy się jechać do Kielc. W Kielcach schronisko też było zamknięte. Na szczęście Pan stróż ze szkoły obok się nad nami zlitował, wpuścił nas i dał klucz do pokoju. Poszliśmy do sklepu po jakieś jedzonko i poszliśmy spać.

W sobotę pojechaliśmy zobaczyć Kadzielnie. Szczerze powiedziawszy wygląda jak by meteoryt spadł w środek miasta. Dla mnie super, park do odpoczynku z wodą i skałkami. Jednak trzeba było się zbierać bo czekała na nas jaskinia Raj. Na przystanku paru panów żuli przyczepiło się do nas i stwierdzili że skoro mam tatuaż to na pewno siedziałem w więzieniu. Niestety musiałem ich zmartwić. Przed jaskinia znowu się trochę posprzeczaliśmy i każdy powiedział chyba o jedno zdanie za dużo. No ale kłótni nie da się uniknąć i czasem po prostu są takie dni. Odebraliśmy bilety do jaskini, które trzeba wcześniej zarezerwować i poszliśmy zwiedzać z naszą grupą. Stalaktyty, stalagmity, stalagnaty i inne formy naciekowe w jaskini robiły mega wrażenie. Myślę że nie da się tego opisać, po prostu trzeba to zobaczyć. I nawet rodziny z dziećmi nie były uciążliwe. Przewodnik opowiadał mega ciekawie i ponad 40 minut minęło jak 10. Wróciliśmy do Kielc i odwiedziliśmy rodzinę Hani. Wiadomo herbatka, ciasto i do Krakowa wracaliśmy samochodem z mamą Hani, która akurat w tym samym czasie też tam przyjechała.
Na pewno wrócę jeszcze w te rejony bo zrobiły na mnie naprawdę niesamowite wrażenie i jestem ciekaw ile ludzi jest tam w sezonie. Jeżeli ktoś mnie teraz zapyta o miejsce na dłuższą wycieczkę pieszą, to na pierwszym miejscu polecę mu Góry Świętokrzyskie.