Instrumenty, trochę piwa i tańczące psy.
Są takie miejsca, o których nikt nie pisze (prawie nikt). Znajdują się w małych miasteczkach, gdzie zagląda raczej mało turystów. I może właśnie to jest w nich takie magiczne, bo dają się odkryć dopiero po chwili. Nie będzie to wpis o miejscu dzikim, z pięknymi widokami i przejrzystą wodą. Będzie o… BARZE. Nie, nie jest to jakieś obce słowo. Ot taki sobie po prostu bar (piwo, drinki, itp.).
No ale nie do końca tak jest. BAR* tworzy MUZYKA, LUDZIE i KLIMAT. Zagłębiając się bardziej stwierdzimy, że nie jest to po prostu miejsce gdzie wypije się piwo (chociaż jest to częścią zagłębiania się 😉 ) i wróci się do domu. I tak oto Hania, Chudy i ja idąc na przysłowiowe piwko, po skończeniu pracy na zbiorach we Francji, trafiliśmy właśnie do takiego BARU.
Pisałem wcześniej o małych miasteczkach, tak Saint-Vérand jest właśnie takim małym miasteczkiem. 17,67 km2 i około 760 mieszkańców, te liczby pokazują że mamy do czynienia z naprawdę małym miasteczkiem. Jednak jest tam rynek, piękny kościół i BAR, jedyny w swoim rodzaju. Jak tam trafić? Hmmm… jak tam będziecie to traficie bez problemu 😉 Nie jest to jakiś stary bar, ma 5 lat, ale w niczym mu to nie przeszkadza i już stał się BAREM.
I my właśnie tak tam trafiliśmy. Weszliśmy. Zamówiliśmy piwo… i zaczęło się zagłębianie.
W pierwszej kolejności psy. Nie w każdym barze można je spotkać. Tu były dwa i domagały się głaskania. Jedna ręka trzyma kufel druga głaska, logiczne nie? Hania zauważyła, że muzyka która leci z głośników to nie jakieś tam reggae, ale polski HABAKUK. Gość za barem podniósł rękę i zagadał czy znamy. Tak nawiązała się rozmowa, poszedłem po drugi dzbanek chmielowego trunku, a zagłębianie trwało…
Tak więc MUZYKĘ już mamy. Czyli jedna z trzech części składającej się na BAR już za nami. BARMAN przyniósł kolejne piwo, przedstawił się, a zagłębianie trwało… Drugą częścią składową BARU są LUDZIE. Było by niegrzeczne nie zacząć tego opisu od najważniejszej tam osoby. Flo, bo tak przedstawił się BARMAN* na pierwszy rzut oka był zwykłym barmanem. Dready, trochę pijany wzrok i ta pasja w oczach gdy nalewał coś do szklanek. Mógł by być barmanem jakiego znacie z baru, ale poznając go bardziej okazuje się że nie…
Flo przynosi następny dzbanek i mówi że to od Szkota. Mężczyzna siedzący przy barze w żółtej kurtce odwraca się do nas, podnosi rękę i się uśmiecha. Rozlewamy piwo do szklanek, a zagłębianie trwa…
MUZYKĘ za barem puszcza już kto chce, nie było tam dużo ludzi (z nami może 8) więc puszczamy ją my i Flo. Nikt nie narzeka, psy tez nie. Szkot strasznie jara się bluesem więc puszczam mu Dżem. I wtedy zaczyna się cos niesamowitego. Flo przynosi harmonijkę i każe mi grać. Jestem beztalenciem muzycznym, więc kategorycznie odmawiam (w końcu i tak coś tam popiskałem). On GRA (nie popiskuje). Następnie przynosi gitarę klasyczną i też GRA. Jednak twierdzi że woli elektryka. podłącza piec, wyciąga gitarę elektryczną i z rozmachu GRA „Canon Rocka”. Oczy robią nam się coraz większe ze zdziwienia, godzina coraz późniejsza, a BAR pustoszeje. Flo chowa gitarę i sięga po akordeon który leży sobie spokojnie obok lady. Opowiada historię jak to założył się z kolegą że nigdy nie nauczy się na tym grać i… GRA ! Następnie puścił jakiś Jazz i przyniósł trąbkę i… GRA ! Szkot wychodzi, ale wraca po minucie i bierze Hanie do tańca. Flo uczy mnie tańczyć jakiś taniec który tańczy ze znajomymi (idzie mi tak jak z graniem…). Psy też chcą tańczyć, no przecież też są częścią BARU. Szkot zakłada żółta kurtkę i wychodzi. Lecą już takie kawałki jak Hejnał, Hymn polski (tak, to TA część imprezy). I tu znowu stop. Hania śpiewa Hymn, Flo przynosi flet i zaczyna grać ze słuchu. Jesteśmy tak zszokowani tymi wszystkimi instrumentami i grą, że nie wiem czy to już nie wpływ kolejnych dzbanków które dostajemy.
Przychodzą jacyś znajomi Flo, gadamy, słuchamy muzyki, dzbanki pustoszeją. I można by pomyśleć że pobyt tam dobiega końca. Niestety tak jest, ale puszczamy jeszcze parę piosenek, wśród nich jest wszystkim dobrze znana Karczmareczka. Wszystkim w Polsce, niekoniecznie w Francji… Jednak nie przeszkadzało to naszemu grajkowi przynieść skrzypce, puścić ponownie piosenkę i zacząć do niej GRAĆ! Ja się pytam JAK? Dla mnie jest to coś niepojętego. Niestety musimy na następny dzień wracać do domu, więc żegnamy się i idziemy spać.
Została trzecia część BARU. Nie będę go opisywał. Jednak mam nadzieję że KLIMAT podczas czytania stworzył się sam i oddał chociaż w małym stopniu ten który panował tam… W małym barze, w małym cichym miasteczku.
Takie MAGICZNE miejsca są niesamowite, niby zwykły bar, niby zwykli ludzie…
Zajrzyjcie tam jak będziecie gdzieś w okolicy bo naprawdę warto. Ja osobiście strasznie chciał bym jeszcze raz (albo więcej) siąść tam, pogadać, posłuchać i zgłębiać się dalej…