Liczba adeptów sztuk plastycznych była zawsze w Kazimierzu imponująca. Obmalowany został Kazimierz jak żadne inne miasto w Polsce. Co krok zresztą zaprasza tu jakaś galeria czy wystawa z jednym, najpiękniejszym tematem, jakim jest samo miasto.
Śródmiejskie centrum widać jak na dłoni z dziedzińca klasztornego kościoła Reformatów, do którego wiodą oryginalnym krytym korytarzem (XVIII wiek) drewniane schody. Jeśli się przemierzy Rynek, na przeciwległym stoku stoi wspaniały, barokowy kościół farny, dalej ulica pnie się wąwozem do zamku i baszty. Jest to klasyczna warownia z czasów Kazimierza Wielkiego, od najazdu Szwedów w ruinie, współcześnie zabezpieczonej. Najpiękniejszy widok na okolicę rozciąga się jednak z wieży, której metryka – jak twierdzą historycy -jest znacznie starsza od reszty zamku. Niegdyś pełniła funkcję latarni rzecznej: palono tu nocami ogień dla lepszej orientacji ciągnących Wisłą galer.
Jeśli się skręci z ulicy Zamkowej w prawo, dotrzeć można jeszcze wyżej: na Górę Trzech Krzyży, najwyższe okoliczne wzniesienie (90 m od poziomu Wisły). Trzy krzyże wystawiono na pamiątkę morowej zarazy, która w 1708 r. dziesiątkowała tutejszą ludność.
Ponoć stąd właśnie widok najlepszy na renesansowe kamienice zamożnych mieszczan, na średniowieczny układ urbanistyczny, na pięć (pozostałych z kilkudziesięciu) spichlerzy, wreszcie na malowniczy przełom bardzo tu dzikiej Wisły.
Rzecz paradoksalna, ale prawdziwa: największy rozwój. Kazimierza datuje się od wielkiego pożaru, który strawił miasto niemal doszczętnie w 1561 r. Wcześniej już jego obywatele czerpali spore korzyści z wiślanego szlaku wodnego i istniejącej tu przeprawy przez Wisłę, mieszkali jednak skromnie, w drewnianych domach. Dopiero pożar wyzwolił inwencję i bogate kupieckie rody Przybyłów, Górskich, Celejów, Czarnotów, Sewerów – zaczęły się prześcigać w budowaniu kamienic, spichrzy, świątyń przy wykorzystaniu najlepszych architektów, wzorów i materiałów.