Pomysł na weekend – Góry Świętokrzyskie
Chcieliśmy odpocząć parę dni, gdzieś w spokojnym miejscu, niestety pogoda zapowiadała się kiepsko jeśli chodzi o podróże rowerem i spanie w namiocie. Rzuciłam pomysłem pt. Góry Świętokrzyskie i już w czwartek rano siedzieliśmy w pociągu do Kielc.
Po odwiedzeniu najbardziej zawianego w Polsce dworca szybko wsiedliśmy w autobus i pojechaliśmy do Masłowa bo właśnie tam zaczynał się nasz szlak. Pogoda dopisywała, humory niekoniecznie ale dotarliśmy do Diabelskiego kamienia, zjedliśmy śniadanie i wesoło ruszyliśmy dalej.
Niestety szlak był słabo oznaczony i pobłądziliśmy po polach, lasach aż wylądowaliśmy pod hotelem o dumnej nazwie Przedwiośnie, gdzie jakiś Pan na szczęście pokierował nas w stronę naszego czerwonego szlaku. Po drodze przeszliśmy przez Radostową i Wymyśloną, skąd roztaczały się super widoki na okolice. Porozmawialiśmy chwilkę z Panem biegaczem, który był jedyną osobą spotkaną na szlaku i ruszyliśmy dalej szybkim krokiem bo zaczynało się robić chłodno.
Wieczór się zbliżał do nas a my zbliżaliśmy się do Św. Katarzyny – z małymi problemami znaleźliśmy miejsce noclegu (numery nie idą kolejno wzdłuż ulicy), które można uznać za luksusy w cenie 25zł. Po kolacji i innych rozrywkach szybko usnęliśmy bo szlak mimo, że nie najtrudniejszy i nie najdłuższy, dobrze nas wymęczył.
Nagle zadzwonił budzik i trzeba było szykować się do dalszej drogi. Zjadamy śniadanie, pakujemy prowiant i śpiwory, no i ja ogarniam pokój (Michałek ścieli łóżko! :D). Zadowoleni ruszamy na Łysice, zahaczając na początku szlaku o kapliczkę Stefana Żeromskiego i źródełko św. Franciszka. Pogoda jeszcze lepsza niż dzień wcześniej. Może Łysica to mała górka ale mnie troszkę zmęczyła 😉 – jednak szlak bardzo przyjemny, w sezonie jednak bardziej uczęszczany przez turystów.
W piątek mieliśmy więcej kilometrów do przejścia, jednak nie było to odczuwalne dopóki nie dotarliśmy do Huty Szklanej skąd od Św. Krzyża dzieliło nas tylko strome podejście. Zaczęło lekko padać więc postanowiłam nie narzekać i jakoś tam dotupać 😉
Widoki na gołoborze wynagrodziły wszystko, mimo że deszcz kapał na głowę. Obejrzeliśmy klasztor (niestety tylko z zewnątrz) i (jako, że było z górki a jak z górki to nogi same niosą) prawie pobiegliśmy do Nowej Słupi.
Tam było nasze schronisko, niby otwarte, niby zamknięte. Posiedzieliśmy przed wejściem, pozaglądaliśmy przez okna i postanowiliśmy udać się do Kielc (z myślą, że tam to NA PEWNO jest otwarte schronisko). Wybierając najgorszy środek transportu czyli busa opuściliśmy Nową Słupię, która mi osobiście kojarzy się z miastem kryminalistów i złodziei :D. Po konsultacjach telefonicznych z mamą, która powiedziała nam jak dotrzeć do schroniska udaliśmy się w okolice ulicy Zagórskiej. Pukamy, dzwonimy i nic. Nie pozostało nic innego jak szukać nowego miejsca noclegu. Michał był już troszkę zdenerwowany i chciał już wracać do Krakowa, gdy nagle w oknie pojawił się jakiś Pan ( sami faceci nam pomagają 😛 ) i stwierdził, że „gdzieś nas położy”. Po wejściu do szkoły (w tym samym budynku jest schronisko), zobaczeniu świetlicy i stołówki wyobraziłam sobie jak śpimy gdzieś w kącie na podłodze. Nic bardziej mylnego – dostaliśmy kluczyk do pokoju i cale schronisko było nasze, także za jedyne 25 złotych za osobę, luksusy same luksusy. Po rozpakowaniu zrobiliśmy wielkie zakupu i zjedliśmy upragnioną kolację. Tego wieczoru zmęczenie dało o sobie znać, usnęliśmy przed 22.
Następnego dnia znów wczesna pobudka i szybkie śniadanie. Wyszliśmy ze schroniska o 10 i spacerkiem ruszyliśmy w stronę Kadzielni. Można dojechać autobusem ale jeżeli mamy czas warto się przejść. Gdy dotarliśmy na miejsce okazało się że otwarta jest już jaskinia ale niestety trzeba mieć wcześniejszą rezerwację. Obeszliśmy Kadzielnię z każdej strony, zrobiliśmy zdjęcia i pogoda zaczęła się psuć. Przeczekaliśmy lekki deszczyk na przystanku i po 13 jechaliśmy już do Jaskini Raj. Polecam stać przy drzwiach bo poza sezonem mało osób tam wysiada i musieliśmy nadrabiać drogi bo Pan kierowca pojechał dalej. Do samej jaskini prowadzi betonowa ścieżka przez las. Na miejscu jest sklepik z jedzeniem i pamiątkami. Warto zarezerwować bilety wcześniej – w sezonie jest dość dużo ludzi, no i trzeba pamiętać że nie wolno robić zdjęć. Jaskinia robi ogromne wrażenie – czas płynie tam zupełnie inaczej. Niestety czas wycieczki dobiegł końca – wróciliśmy do Kielc gdzie odwiedziliśmy moją babcię a później razem z mamą wróciliśmy autkiem do Krakowa.